piątek, 21 września 2012

Celia Woman- błyszczyki które zawładnęły moimi ustami

Przez wakacyjne miesiące na moich ustach niemal każdego dnia gościły błyszczyki z Celii z wprowadzonej na rynek przed kilkoma miesiącami serii Woman. Zdążyłam się z nimi zapoznać bardzo dokładnie i uważam, że są to produkty godne uwagi i powinnam je Wam przedstawić, jednak na początku ostrzegam: kto przeczyta tę recenzję będzie chciał choć jeden z nich mieć w swojej kosmetyczce ;)

Błyszczyki wpadły w moje ręce zupełnie przypadkowo, weszłam do ulubionej małej drogerii w moim mieście i zobaczyłam nowy stand Celii spędziłam przy nim dłuższą chwilę i z racji, że wcześniej nic nie miałam z tej firmy zdecydowałam się na dwa błyszczyki w skrajnie różnych odcieniach, jeden z nich to jasny rozbielony róż (02) drugi to intensywna fuksja (07). Jak możecie zauważyć, po stanie opakowania, częściej sięgałam po błyszczyk w odcieniu 02 (pierwszy z lewej), który idealnie nadaje się do mojego dziennego makijażu w którym mocniej podkreślam spojrzenie.

Błyszczyki są półtransparentne, dzięki intensywnym kolorom nadają ustom piękny odcień. W zależności od ilości nałożonego na usta kosmetyku możemy stopniować intensywność barwy. Błyszczyki nie zawierają drobinek, a na ustach tworzą efekt odbijającej światło tafli.
Aplikator- klasyczny, wygodnie operuje się nimi bez względu na wielkość ust. Umieszczony wewnątrz opakowania dozownik, pozwala na wydobycie z opakowania odpowiedniej ilości kosmetyku, dzięki któremu optymalna ilość błyszczyku znajduje się tylko na gąbeczce nie osiadając się na dalszej plastikowej części aplikatora.
Zapach błyszczyków przypomina zapach malinowej gumy balonowej. Jest intensywny, słodki a zarazem bardzo przyjemny, przywodzi na myśl słodkie smaki z dzieciństwa.

Kolejną ich zaleta jest również fakt, że błyszczyki pielęgnują usta, po jego starciu odczuwalne jest delikatne nawilżenie i wygładzenie i mam nadzieję że to zasługa masła shea i witaminy E o których zawartości informuje producent. Produkt nie jest za rzadki ani zbyt gęsty, formuła jest lekko kleista jednak sklejenia ust nie musicie się obawiać.

Produkt jest wydajny, a trwałość jak w przypadku większości błyszczyków wynosi 2-3 godziny.
 
Błyszczyki kosztują niewiele, cena jednego wynosi 10,90 zł (może się wahać w zależności od drogerii jednak nie przekracza 11zł). Warto podkreślić, że Celia jest polska marką z wieloletnią tradycją i choć ja miałam przyjemność poznać te kosmetyki dopiero teraz z pewnością skuszę się na kilka produktów z ich szerokiej oferty, a zdradzę Wam że już kilka mam na oku.


wtorek, 18 września 2012

Dziewczyny lubią brąz...

...a Catrice o tym wie i w najnowszej edycji limitowanej wypuściło na rynek bronzer idealny! 

Do limitki o dźwięcznej nazwie Cucuba podchodziłam bez większego entuzjazmu, jednak w weekend trafiłam na tę limitkę w Drogerii Natura i przyjrzałam się jej dokładnie, a wśród cieni i lakierów stał ostatni puder brązujący i wyszłam z założenia, że czekał na mnie i aż żal było go tam zostawiać więc do domu wróciłam bogatsza o bronzer ;) Po intensywnym testowaniu recenzja pojawia się już dziś, bo jeżeli którejś z Was kosmetyk wpadnie w oko to radzę się pospieszyć z zakupem, przypominam to edycja limitowana.
Jak się później okazało zakup był świetną decyzją, od pierwszego użycia darzę go tak samo ciepłym uczuciem jak on ciepłym kolorem moje policzki. Dzięki delikatnej barwie i średnim napigmentowaniu, kosmetyk jest idealny dla większości typów karnacji
Nadaje się zarówno dla tych dziewczyn, które dopiero zaczynają przygodę z makijażem i obawiają się zbyt mocnego koloru i plam koloru na twarzy, ale bez wątpienia przypadnie do gustu dziewczynom które potrafią konturować twarz i budować natężenie barwy samodzielnie na twarzy. Puder nadaje cerze piękny efekt opalonej skóry, dzięki swojej naturalnej barwie kawy z mlekiem
Trwałość tradycyjna, bez poprawek utrzymuje się na moich policzkach 8 godzin.
W opakowaniu widoczny jest delikatny połyskujący pyłek, który na twarzy jest niezauważalny. Choć w swojej kosmetyczce bronzerów mam kilka to ten z Catrice będzie przeze mnie najczęściej używanym. Pod względem pojemności jest to gigant, opakowanie jest duże i zawiera aż 23g produktu (gdzie klasyczne kosmetyki tego typu zawierają niemal o połowę mniej!), jego cena to 18,99zł.
Jedynym minusem jest to, że puder ten występuje tylko w edycji limitowanej Catrice Cucuba (ilość produktów ograniczona) i jest dostępny w Drogeriach Natura, chociaż przy takiej ilości kosmetyku bronzer z pewnością wystarczy na dwa lata ;)

sobota, 15 września 2012

Włosy: Hit za grosze od Marion

Stylizując włosy za pomocą prostownicy, lokówki lub suszarki narażamy je na zniszczenia. Na własnych włosach przekonałam się jak negatywnie na kondycję i wygląd włosów wpływa wysoka temperatura i dobrze wiem, że tryb życia często nie pozwala na np. pozostawienie włosów do samodzielnego wyschnięcia, bo przecież zawsze chcemy wyglądać i czuć się pięknie. Przed każdym użyciem suszarki lub prostownicy należy pamiętać o użyciu kosmetyków chroniących włosy przed szkodliwym działaniem wysokiej temperatury, jednak w tym miejscu warto zaznaczyć że nawet najdroższy kosmetyk nie ochroni naszych włosów w stu procentach. Dzięki użyciu kosmetyków termoochronnych tworzących na powierzchni włosa film jesteśmy w stanie ograniczyć zniszczenia włosów.

Moim niewątpliwym osiągnięciem jest zrezygnowanie z prostownicy na co dzień, dawniej używałam jej po każdym myciu włosów i zdążyłam wypróbować naprawdę wiele kosmetyków termoochronnych, niestety w każdym mi coś nie pasowało: a to konsystencja, skład (przestrzegam Was przed sprayem do prostowania Got2be- ma w składzie alkohol, okropnie wysusza włosy!) a czasem działanie lub jego brak... Używając jednak suszarki nadal używanie tego typu kosmetyków jest niezbędne i tak kilka miesięcy temu kupiłam serum Marion Termoochrona. Od tamtej pory używam go bez przerwy i śmiem twierdzić, że jest to najlepszy kosmetyk tego typu jaki miałam. Nie spodziewałam się, że serum za kilka złotych (8zł/30ml) może działać tak fajnie na włosy.


Kosmetyk otrzymujemy w małej poręcznej buteleczce z pompką, która ułatwia dozowanie produktu. W moim przypadku dwie "pompki" wystarczą na pokrycie włosów od końcówek do połowy ich długości. Nakładając serum (na wilgotne, rozczesane włosy) zaczynam od końcówek, aby tam skoncentrować więcej kosmetyku następnie stopniowo wmasowuję je do połowy długości włosów (nie wyżej, aby ich nie obciążyć). Potem przystępuję do suszenia włosów lub prostowania.


Serum jest gęste, przez co bardzo wydajne (od marca 2012 mam pierwsze opakowanie!) przepięknie pachnie i ten zapach długo utrzymuje się na włosach do następnego mycia.
 
Serum ułatwia stylizację włosów. Modelując włosy na szczotce podczas suszenia zauważyłam, że włosy lepiej się układają, są bardzo wygładzone, miękkie i pięknie błyszczące. Efekty po prostownicy są niesamowite, włosy są bardzo proste, błyszczące i lekkie, a efekt jest długotrwały.
W moim odczuciu jego największą zaletą jest zapobieganie puszeniu się włosów, kiedyś nie do pomyślenia było żebym w deszczowy nie miała "szopy" na głowie teraz wystarczy, że użyję serum i włosy są gładkie i zdyscyplinowane przez cały dzień. W takie dni serum stosuję również do wykończenia fryzury, po stylizacji wmasowuję jeszcze niewielką ilość we włosy.



Zauważalnie również ograniczyło ilość zniszczonych końcówek, więc skutecznie zabezpiecza włosy.


Kosmetyk zagości u mnie na stałe. Moje włosy go polubiły i obecnie nie wyobrażam sobie suszenia czy prostowania włosów bez użycia serum. Najbardziej zaskakujące jest to, że serum Marion za 8 złotych działa na moje włosy o wiele lepiej niż kosmetyki z wyższej półki cenowej. W tym przypadku otrzymujemy rewelacyjną jakość za śmiesznie niską cenę- to lubię!

Jestem ciekawa czego Wy używacie do zabezpieczania włosów przed wysoką temperaturą?
A może używałyście już serum Marion? Jakie jest Wasze zdanie?

piątek, 7 września 2012

"Kobaltowe love" czyli żelowy eyeliner Pierre Rene

Pierwszy raz na eyelinery o żelowej konsystencji skusiłam się rok temu i już od pierwszego użycia wiedziałam, że należy im się stałe miejsce w mojej kosmetyczce. Tymi pierwszymi były linery z essence do momentu kiedy kilka miesięcy temu miałam przyjemność wypróbować nowy eyeliner w żelu Pierre Rene. Używam go dziś i za każdym razem kiedy tylko spojrzę w lustro zachwycam się tym jak wygląda na powiekach. Od zawsze wierna klasycznej czerni postanowiłam nieco urozmaicić makijaż i wybrałam eyeliner w kolorze 03 Mettalic Cobalt. W ciągu tych kilku miesięcy był głównym (ze względu na kolor) i najtrwalszym kosmetykiem, któremu okazały się być niestraszne niesprzyjające warunki atmosferyczne (deszcz, upały) i objawy emocji (łzy). 
Kosmetyk otrzymujemy w kartonowym opakowaniu, moim zdaniem producent dzięki temu rozwiązaniu uchronił nas od kupowania naruszonego czyt. macanego kosmetyku. Dodatkowo na "kartoniku" znajdują się ważne informacje: po pierwsze produkt jest hypoalergiczny, a po drugie nie jest testowany na zwierzętach. Poza tym znajduje się również "instrukcja montażu pędzelka" oraz propozycje kresek jakie możemy narysować linerem.
Sam liner znajduje się w malutkim słoiczku (poj. 2,5ml) posiadającym spiczastą nakrętkę ukrywającą pędzelek. "Montaż" pędzelka jest niesamowicie łatwy, wystarczy pociągnąć za górną najwęższą część opakowania, odwrócić pędzelkiem do góry i umieścić w dolnej (szerszej) części. 

Początkowo myślałam, że ten wbudowany pędzelek jest zbędnym dodatkiem, ale jak się okazało da się nim bardzo łatwo narysować kreskę na powiece i zależnie od naszych preferencji może być cieniutka, albo grubsza- łatwo stopniować efekt.
Eyeliner jest wodoodporny, kiedy w trakcie rysowania linii możliwe są jeszcze jakieś poprawki to po kilku chwilach kosmetyk zasycha na powiekach i jest nie do ruszenia przez cały dzień. Nie rozmazuje się, nie spływa, a kolor nie traci na intensywności.

Gel eyeliner posiada bardzo delikatną konsystencję, która pozwala na uzyskanie pożądanego kształtu linii bez specjalnych umiejętności. Łatwo nabiera się na pędzelek.
Intensywność barwy jest zachwycająca, kosmetyk ma świetną pigmentację nie ma mowy o prześwitach. Kolor Mettalic Cobalt okazał się być dla mnie idealnym odstępstwem od czarnego eyelinera. Stanowił ciekawy akcent makijażu. Odcień ten daje bardzo ładne, delikatnie metaliczne wykończenie.
Eyeliner okazał się być moim ulubieńcem lata, kolor Mettalic Cobalt bardzo przypadł mi do gustu. Tak go polubiłam, że byłam ciekawa też innych odcieni i ostatnio nadarzyła się okazja, aby wymienić stary czarny eyeliner i zaczęłam szukać w drogeriach żelowego eyelinera z Pierre Rene, okazało się nawet, że są w moim mieście i kupiłam eyeliner w kolorze Carbon Black za 17, 20zł (sądzę, ze cena może się wahać w zależności od drogerii). I z przyjemnością mogę stwierdzić, że się nie zawiodłam. Czerń jest intensywna wręcz smolista, pozostałe cechy takie same jak u głównego bohatera dzisiejszej recenzji. 
Oba posiadane przeze mnie eyelinery z Pierre Rene są  świetnej jakości i warto się z nimi zapoznać bliżej. 

Eyelinery występują w kilku wersjach kolorystycznych:
01 Carbon Black
02 Glitter Black
03 Mattalic Cobalt
04 Excentric Brown

Kolorom możecie dokładnie przyjrzeć się na stronie Pierre Rene

Znacie te eyelinery? Co o nich sądzicie?

wtorek, 4 września 2012

Moje zbiory lakierowe

W wolnej chwili postanowiłam uporządkować moje lakiery do paznokci, wiele z nich z żalem musiałam pożegnać na zawsze, ale został mi jeszcze całkiem przyzwoity zbiorek. Przy okazji zyskałam sporo miejsca na kolejne buteleczki lakierów, ale póki co te które posiadam mogą cieszyć się swobodą. Postarałam się również posegregować je pod względem kolorystycznym i sfotografować. Może nie jest to imponująca pod względem wielkości kolekcja, ale cieszy moje oczy za każdym razem kiedy tylko na nią spojrzę.

Czerwienie, bordo i burgund

Oranżowe czerwienie, pomarańcze

Nude, beże i odcienie kawowe

Lilie, Fiolety

Korale, róże, fuksje

Zielenie i niebieskości

Lakiery półtransparentne

"Kameleony"

Lakiery nawierzchniowe- brokaty

 Pękacz i lakiery do stempli

Brązy, czerń i inne mroczne odcienie

Lakiery nawierzchniowe: utwardzacze, nabłyszczacze

Odżywki

Wysuszacze

sobota, 1 września 2012

Paznokcie: Miss Sporty- malinowy niewypał

Przeglądając ostatnio moje zbiory lakierowe zauważyłam, że brakuje mi jednego z moich ulubionych odcieni malinowego różu. Właściwie, to mogę śmiało twierdzić, że to był tylko pretekst, aby dokupić kilka niepozornych kolorowych buteleczek potrafiących sprawić kobiecie wiele radości ;) Będąc w jednej z popularnych drogerii zatrzymałam się przy szafie z kosmetykami z Miss Sporty, ku mojemu zdziwieniu dotychczas posiadałam tylko jeden kosmetyk tej marki, ale instynkt kosmetykoholiczny podpowiadał, że może warto dać szansę innym... Do domu "wróciły" ze mną dwa lakiery z różnych kolekcji. Ten o którym mowa w dzisiejszym poście to Miss Sporty Clubbing Colours nr 302.
Lakier zamknięty jest w małej buteleczce o pojemności 7ml, jak dla mnie w sam raz, bo niektóre kolory potrafią mi się szybko znudzić. Pędzelek jest dosyć szeroki i dwoma sprawnymi ruchami jesteśmy w stanie pokryć całą płytkę paznokcia. Niestety mi trafił się pędzelek z nierówno przyciętym włosiem i dokładne nałożenie lakieru w okolicach nasady paznokcia graniczyło z cudem.
Po pomalowaniu kilku paznokci lakier zaczął gęstnieć i brzydko bąbelkować, a wysychanie to już co najmniej kilkudziesięciominutowa historia. 

O jakiekolwiek trwałości nie było mowy... na paznokciach pomalowanych w południe odpryski pojawiły się tego samego dnia wieczorem, a miałam nadzieję na coś więcej sądząc po wielu pozytywnych ocenach lakierów MS na KWC.
Jedyną zaletą "malinki" jest piękny, głęboki kolor i świetne krycie przy dwóch warstwach
To było moje pierwsze doświadczenie z lakierami Miss Sporty, niestety zaliczam je do nieudanych jednocześnie mając nadzieję, że jego kolega z serii Lasting Colour okaże się przyzwoitym kosmetykiem.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...